Z ziemi polskiej do włoskiej…

Naszą podróż do Włoch rozpoczynamy 26 kwietnia. Pierwszy przystanek to czeski Mikulov, gdzie zatrzymujemy się na obiad i nocleg w sympatycznym pensjonacie nieopodal prześlicznego rynku. Mimo ponurej pogody i zimnego wiatru decydujemy się przejść przez stacje drogi krzyżowej na pobliskim wzgórzu, aby rozprostować nogi po podróży i podziwiać winnice otaczające miasteczko. Niestety jest już za późno na zwiedzanie tutejszego zamku, w którym można zobaczyć między innymi jedną z największych beczek na świecie – mogącą pomieścić zawartość 100 tys. butelek wina. Pozostaje nam przechadzka po pięknie oświetlonych zamkowych ogrodach. Z pewnością to morawskie miasto jest godne tego, aby zatrzymać się w nim dłużej niż na jeden wieczór.

Po spokojnej nocy i smacznym śniadanku jedziemy w dalszą drogę przez Wiedeń, Graz, Villach, Tarvisio do włoskiego Caorle. Po drodze siarczyście leje, mijamy kolejne tunele i podziwiamy piękno alpejskiej przyrody. Im bliżej celu, tym niebo staje się coraz bardziej klarowne. Bez trudu docieramy do kempingu Pra Delle Torri. Tu spotykamy się z naszymi przyjaciółmi, z którymi planowaliśmy ten wyjazd już jesienią poprzedniego roku. Po pobieżnym rozpakowaniu się trzeba koniecznie przywitać się z morzem. No cóż… Znów zaczyna padać i choć jest zdecydowanie cieplej niż nad Bałtykiem, o opalaniu nie ma mowy! Całe szczęście, że mamy klimatyzację i grzejniczek na ścianie mobil home’u, we wnętrzu jest więc przyjemnie cieplutko. Uff… Rano jednak się przejaśnia. Postanawiamy wyruszyć na podbój Caorle!

Port w Caorle

Najpierw port, a w nim urocze łodzie rybackie oraz ekskluzywne jachty. Robimy mnóstwo zdjęć! Potem starówka. Kluczymy wąskimi uliczkami pełnymi lodziarni restauracji oraz sklepików i docieramy pod katedrę Św. Stefana, przed którą stoi okazała średniowieczna dzwonnica. Nieco dalej nad brzegiem morza jest nieduży kościółek Santuari della Madonna dell’Angelo z wizerunkiem cudownej Maryi chroniącej rybaków i miasto przed sztormami. Pogoda z dnia na dzień się poprawia, tak więc 1 maja plażujemy! Kemping leży przy samej piaszczystej plaży, wyposażonej w leżaki. Tuż przed wejściem na nią znajdują się baseny z cieplutką wodą, mnóstwem atrakcji dla dzieciaków (zjeżdżalnie i statek pirata!). Sezon w Caorle dopiero się rozpoczyna, jest spokojnie, turystów niewiele, więc jeśli ktoś lubi taki klimat, polecamy właśnie maj.

Będąc w tej części Włoch nie sposób nie zwiedzić Wenecji. Więc i my podjeżdżamy samochodami na parking do Punta Sabbioni, kupujemy całodniowe bilety na vaporetto, czyli weneckie tramwaje wodne i płyniemy wprost na plac Św.Marka. Tu turystów nie brakuje! Gwar, ruch i wszystkie języki świata. Kolejka do bazyliki ogromna, rezygnujemy ze zwiedzania jej wnętrza. Ale wystarczy odbić trochę od głównych uliczek i zagłębić się w te mniejsze, aby poczuć wspaniały klimat tego miejsca, jego historię i niezwykłą architekturę, która tak hipnotyzuje miliony ludzi. Słońce świeci, przemierzamy kolejne mostki i placyki. GPS wariuje, zatapiamy się w labiryncie weneckich zaułków. A czy Ponte di Rialto jest za nami, czy przed nami? O! A tu bazylika Santa Maria Della Salute. I wszystko spina, niczym wielka arteria, Canale Grande.

Zmęczeni podpływamy tramwajem z miejsca na miejsce, by wreszcie odpocząć przy prawdziwej włoskiej kawie w maleńkiej kawiarence wetkniętej gdzieś pomiędzy Ponte dell’ Academia a Palazzo Ducale . Późnym popołudniem płyniemy jeszcze na wyspę Burano, która słynie z różnokolorowych domów, wciąż zamieszkiwanych przez Włochów. Stąd łódki zamiast samochodów przed wejściami do mieszkań, pranie na sznurkach i kwiaty na parapetach. Zachodzące słońce niesamowicie wybarwia fasady budynków. Bajkowy krajobraz!

Szkoda wracać do Punta Sabbioni, ale trzeba się spieszyć, aby nie uciekł nam ostatni prom . 2 maja opuszczamy sympatyczne Caorle i ruszamy do Cisano, miejscowości położonej nad przecudnym Jeziorem Garda. Tu meldujemy się na kempingu San Vito i szybciutko, żeby nie tracić cennego czasu i pięknej pogody, idziemy na spacer drogą wzdłuż jeziora do pobliskiego Bardolino. Widoki cieszą oko, akwen jest potężny, woda szmaragdowa, wokół rosną cyprysy i palmy. Tu port jachtowy, obok na deptaku knajpeczki, w szuwarach gaworzy ptactwo wodne. Czuć atmosferę wakacji. Nazajutrz jedziemy do Sirmione, zajmuje nam to nie całą godzinkę. Miasteczko, położone na wąskim cyplu wyprowadzonym w głąb jeziora, posiada XIII wieczny zamek z bramą, za którą ciągną się urokliwe uliczki.

 

Niestety naszymi przyjaciółkami są dziś: parasolka i kurtka przeciwdeszczowa, ale widok jeziora w Sirmione będzie niezapomniany! A to nie koniec atrakcji na dziś: po powrocie na kemping czeka nas spacer na lody do pobliskiego Lazise i wieczorny wypad do Gardy.

Sirmione Garda

4 maja w programie wycieczka do Werony! Parkujemy blisko centrum i pierwsze kroki kierujemy w stronę antycznej Areny. Dalej: Plac delle Erbe i godna do polecenia pizzeria Anzelmi oraz zakupy pamiątek na lokalnym targu. Oczywiście obowiązkowy punkt to dom szekspirowskiej Julii przy Via Capello ze słynnym romantycznym balkonikiem, gdzie ściany pobliskich budynków „ozdabiają” setki małych karteczek z wyznaniami dozgonnej miłości.

Przechodzimy przez starożytny Most Pietra łączący brzegi Adygi i docieramy na wzgórze z pozostałościami teatru rzymskiego i licznych fortyfikacji austriackich, skąd można podziwiać panoramę miasta z góry. Werona urzeka liczbą zabytków, pięknem kamienic i ciekawą historią. 5 maja w prognozach pogody – dzień bez deszczu, jedziemy więc dziś do Malcesine. Droga zajmuje około godziny i prowadzi malowniczo wzdłuż jeziora. Kupujemy bilety na kolejkę górską na Monte Baldo. Trasa zaczyna się na 90, a kończy na 1760 metrach n.p.m. i jest podzielona na dwa odcinki. Wyższy przemierzamy obrotową kabiną, a więc stojąc w miejscu podziwiamy widoki: jezioro i góry jednocześnie. Super! Jest dreszczyk emocji i zatykają się uszy! Na górnej stacji kolejki jest chłodniej ok. 6 stopni Celsjusza i miejscami leży śnieg. Idziemy grzbietem góry na północny jej skraj. Stąd doskonale widać Riva del Garda, łuk Arco, w oddali białe szczyty Alp. Przysiadamy na trawie, wpadając w zadumę nad pięknem tutejszej przyrody. Jest też chwila na lepienie bałwana! 

Po zjeździe na dół zwiedzamy jeszcze samo Malcesine, jego spokojne placyki, średniowieczne mury otoczone egzotyczną zielenią. Wspaniale świeci słońce i trudno uwierzyć, że niecałą godzinę temu buty mokły nam od śniegu! A na pożegnanie jeszcze Aperol Spritz i rozkoszowanie się bajkowym popołudniem na przystani. Jakie to wspaniałe, że w tak niedługim czasie udaje nam się tak wiele zobaczyć i nabrać ochoty na więcej. Na pewno jeszcze tu powrócimy. Arrivederci Italia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.