Wakacje pandemiczne, ale fantastyczne – Hiszpania, Costa Brava

Autorka:

Jagoda

Wraz z otwarciem granic pod koniec czerwca rozbudziły się znów nasze nadzieje na realizację pobytu w Hiszpanii w pierwszej połowie lipca. I udało się!

11 lipca 2020 udaliśmy się na lotnisko we Wrocławiu. Wcześniej sprawdziliśmy wszystkie wytyczne – konieczne było wypełnienie formularzy online na stronie hiszpańskiej, na lotnisku zmierzono nam temperaturę, a podczas całego lotu konieczne było noszenie maski. Nie było to jednak bardzo kłopotliwe podczas lotu trwającego tylko około 2,5 godziny. Na lotnisku w Gironie jeszcze kolejka do zdania formularzy, ponowny pomiar temperatury i wyszliśmy z terminala wprost na słoneczną ulicę. Złapaliśmy taksówkę dla naszej piątki (najbardziej opłacalna, kosztowała ok. 60 euro, więc koszt na jedną osobę nie był duży). Następnie około 30 minut jazdy i oto jesteśmy na Campingu Internacional de Calonge przy miasteczku Playa d’Aro (Costa Brava).

Playa dAro plaża

Procedura zakwaterowania przeszła bardzo sprawnie i możliwie bezdotykowo. W recepcji głównej zarejestrowaliśmy się i uiściliśmy opłatę klimatyczną. Następnie kurierzy Eurocampu tylko sprawdzili nasz voucher podróżny i od razu zaprowadzili nas do przydzielonego zakwaterowania – przez cały czas mieli ubrane maseczki ochronne. Nasz domek – Azure 3 sypialnie – jak zawsze spełnił nasze oczekiwania. Kuchnia wyposażona, woda, gaz, prąd – nie brakowało niczego. Azure położony był w cieniu oraz z widokiem na drzewa i wzgórza. Niektóre domki mają widok na morze. Cały camping jest położony tarasowo, na wzniesieniu, więc z niektórych zakwaterowań jest to możliwe! Z naszego akurat nie było, jednak nie stanowiło to dla nas żadnego problemu. Już za chwilę i tak mieliśmy się znaleźć na plaży.

Camping z plażą łączy kładka nad ulicą – przechodzimy na drugą stronę, następnie schodami w dół (ze względu na klifowe wybrzeże) i jesteśmy! Piękna szeroka, piaszczysta, otoczona klifem i skałami – mimo to samo zejście do wody było łagodne i piaszczysto-żwirkowe. Na plaży był też mały „beach bar” z napojami i przekąskami. Serwowano tu chyba najlepsze patatas bravas jakie jadłam – jest to miejscowa wersja pieczonych i mocno przyprawionych ziemniaczków podawanych w Hiszpanii jako tapas, czyli małe dania zazwyczaj łączone z winem lub piwem.

Podczas naszego pobytu mieliśmy okazję zobaczyć kilka niebiańskich plaż, ponieważ cała część wybrzeża pomiędzy miejscowością Sant Antoni de Calonge a Playa d’Aro to wybrzeże skaliste, pełne zatoczek, klifów i małych plaż. Do każdej z nich można dojść zarówno „od ulicy” (są specjalne zejścia), albo też można przejść świetną trasą turystyczną wzdłuż morza Cami Ronda (widoczna na zdjęciach). Przejście całej trasy to zabawa na cały dzień, ale można wybrać się na wycieczkę tylko na część trasy np. dojść do wybranej plaży i wrócić tą samą drogą lub ulicą.

W każdym razie plaża przy campingu oraz wszystkie okoliczne małe, ukryte między skałami – są niezaprzeczalnym atutem tego miejsca. Polecam gorąco, poza odwiedzinami głównej plaży, przejść się szlakiem i odwiedzić którąś z mniejszych plaż, ponieważ widoki są zdecydowanie tego warte!

Jako, że ostatnio na nasze campingowe rodzinne wakacje (to tradycja!) podróżujemy głównie samolotem i nie wynajmujemy auta, to ważną kwestią jest dla nas odległość od miasteczka oraz od marketów. Oczywiście na campingach również jest sklep, jednak zazwyczaj mają one trochę wyższe ceny i mniejszy wybór produktów. Te podstawowe jednak, jak pieczywo są dostępne więc oczywiście sklep na campingu to duży plus. Po większe zakupy zawsze warto pojechać do supermarketu w okolicy.

Jakieś 15-20 minut spacerem od campingu znajduje się Carrefour, a zaraz za nim zaczyna się miasteczko Sant Antoni de Calonge. Oznacza to, że spacer do miasteczka można było zakończyć potrzebnymi zakupami. Samo miasteczko należy raczej do mniejszych i spokojniejszych kurortów (w porównaniu do pełnego gwaru Playa d’Aro).

W Sant Antoni znajduje się piękna promenada, która ciągnie się wzdłuż miejskiej plaży – to świetne miejsce na spacer. Mamy też tutaj trochę kawiarni i restauracji więc można przerwać spacer, by odpocząć przy sangrii, kawie lub zjeść tapas. W miasteczku panuje spokojny, wakacyjny klimat, warto więc go odwiedzić będąc na campingu.

Było dużo o atrakcjach w okolicy, teraz słów kilka o samym Internacional de Calonge. Camping sam w sobie zapewnia wszystkie niezbędne udogodnienia. Jak wspomniałam wcześniej, na jego terenie znajduje się mały market, gdzie kupimy wszystkie niezbędne artykuły. Baseny na campingu są dwa obok siebie: jeden typowo pływacki, drugi ze strefą brodzikową i głęboką. Oba świetnie nadają się do pływania oraz wodnych zabaw. Mimo że nie ma zjeżdżalni każdy, dziecko i dorosły, znajdzie tutaj coś dla siebie. Dla naszej rodzinki najważniejsze jest po prostu PŁYWANIE 🙂

Na campingu jest też restauracja (nad basenem). Położona jest na dużym tarasie, z którego rozciąga się częściowy widok na wzgórza i morze. Podzielona jest na dwie części: restauracyjną z obsługą kelnerską, gdzie zjemy dania z karty oraz barową, self-service, gdzie serwuje się pizze i lane piwo. Podczas pobytu udało nam się skorzystać z obu opcji. Restauracja serwuje bardzo smaczne dania. Warto wybrać pozycję popularną w Hiszpanii jaką jest menu del dia, czyli po polsku ‘danie dnia’. W dobrej cenie otrzymamy przystawkę np. gazpacho (hiszpański chłodnik z pomidorów), drugie danie np. popularną paellę oraz mały deser. Zazwyczaj woda lub wino też jest wliczone w cenę, która wynosi około 15 euro za cały zestaw dla jednej osoby. Byliśmy bardzo zadowoleni z dań jakie serwowała campingowa kuchnia. W barze mieliśmy okazję spróbować pizzy – innej od typowo włoskiej, bardziej „fast foodowej”, ale nadal na cienkim cieście, świeżą, z duuuużą ilością ciągnącego się sera. Do tego piwo dla panów, mojito dla pań 🙂

Jest jeszcze jedna atrakcja campingu, o której nie wspomniałam. Jak już pisałam, ośrodek położony jest na wzgórzu – warto wejść na samą górę i spojrzeć na krajobraz z punktu widokowego – zobaczymy morze i miasteczko w oddali. Widok jest naprawdę wspaniały!

Na koniec koniecznie muszę dodać słów parę na temat pandemicznego podróżowania. W opisie powyżej skupiłam się na typowych aspektach podróży, chciałabym także wspomnieć o „nowościach” jakie przyniosły nam obecne czasy. Przed naszym wylotem Katalonia wprowadziła nakaz noszenia maseczek wszędzie w przestrzeni publicznej. Jak to wyglądało w praktyce? Chodząc uliczkami campingu nie było to bezwzględnie wymagane, oczywiście wchodząc do marketu, do recepcji czy na taras restauracyjny (dopiero po zajęciu stolika ściągamy) należało mieć koniecznie założoną maskę i było to przestrzegane. Na tarasie domku oczywiście ta restrykcja w ogóle nie obowiązywała. Podczas drogi na plażę, wychodząc z campingu należało mieć maseczkę założoną, dopiero po rozłożeniu swojego ręcznika na plaży i zajęciu stanowiska można było ją ściągnąć. Spokojnie, nie trzeba pływać w maseczkach, jednak idąc na plażę, spacerując po miasteczku, idąc do sklepu i w sklepie – wszędzie w przestrzeni publicznej należało ją mieć założoną. Czy cała ta procedura była dla nas w jakiś sposób ‘uporczywa’? Noszenie maski do wygodnych nie należy, ale takie mamy czasy i oczywiście to rozumiemy. Na plaży, na campingu i w knajpkach można było przebywać bez niej, czyli tak naprawdę większość naszego czasu jej nie nosiliśmy więc dla nas nie stanowiło to problemu.

O przelocie wspominałam wcześniej: mierzenie temperatury, formularze i przelot w maseczce. W samej Hiszpanii spotkały nas procedury podobne w Polsce: dystans społeczny, dezynfekcja rąk, ograniczona liczba osób w sklepie czy restauracji. Nie natrafiliśmy na nic zaskakującego.

Podsumowując, nasz wyjazd okazał się niezwykle udany. Nie było tłumu turystów i mogliśmy spokojnie odpocząć. Co najważniejsze, było także bezpiecznie, ponieważ obowiązywał reżim sanitarny. Nie mieliśmy także problemu z samolotem powrotnym do Polski. Były to z pewnością inne wakacje niż dotychczas – zazwyczaj bardzo dużo zwiedzamy i odwiedzamy sąsiednie miejscowości. W „normalnym trybie” odwiedzilibyśmy Barcelonę, tym razem zrezygnowaliśmy i pozwoliliśmy, by okoliczności pokazały swoje inne plusy. Mieliśmy szansę odetchnąć, pospacerować po okolicy, poczytać, wspólnie grillować i po prostu odpocząć. Nawet wędrowcy muszą czasem pojechać na prawdziwe wakacje prawda? 🙂

Słów kilka na koniec: podróżowanie w czasie pandemii jest możliwe i może być przyjemne – trzeba tylko przestrzegać aktualnych w danym miejscu zasad bezpieczeństwa. Ja bardzo polecam podróż na camping, nawet w tym trudnym czasie, nie ma się co zniechęcać! W końcu to nadal wymarzone wakacje 🙂

Uściski,

Panda (FB @Podróże Pandy)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.