To była nasza pierwsza majowa wyprawa z Eurocampem. Nie ukrywam, że skusiły nas bardzo atrakcyjne ceny noclegów w maju oraz dostęp do własnej kuchni, co pozwoliło nam zaoszczędzić na posiłkach. Postanowiliśmy wypróbować camping koło Lindau w Gitzenweiler Hof nad Jeziorem Bodeńskim, głównie ze względu na bliskość Alp, o których od dawna nieśmiało marzyliśmy.
Pierwszy dzień spędziliśmy w drodze. Z Wrocławia do Lindau jedzie się z postojami około 9 godzin niemieckimi autostradami. Znaleźliśmy na tą strasznie długą drogę sposób – pożyczyliśmy z biblioteki audiobooka i nawet córka wytrzymała!
Kemping w Gitzenweiler Hof znaleźliśmy z łatwością. Już po chwili szalenie miła para brytyjskich rezydentów Eurocampu oprowadzała nas po okolicy. Byliśmy zachwyceni domkiem. Nie spodziewaliśmy, że na tak małej przestrzeni można tak praktycznie urządzić dom dla kilku osób. Naszym ulubionym meblem jest czerwona sofa z rozkładanym stołem, który służył nam do posiłków i grania w planszówki, które pożyczyliśmy z recepcji Eurocampu. W pełni wyposażona kuchnia z garnkami, talerzami i sztućcami pozwalała na ugotowanie obiadu. Mi osobiście brakowało tylko ekspresu do kawy (podczas kolejnych wypraw woziliśmy go ze sobą), gdyż jako miłośniczka tego napoju zostawiałam w kawiarniach za dużo pieniędzy. Córka była zachwycona piętrowym łóżkiem i faktem, że w sąsiednim domku też byli Polacy i to z dziećmi, z którymi mogła się pobawić.
Na terenie kempingu jest duży plac zabaw, śliczny ogród oraz zagroda z króliczkami. W pobliżu znajduje się stadnina, gdzie można wykupić jazdy konne. Jest tutaj również restauracja i sklep, który ma wysokie ceny i zdecydowanie lepiej zakupy zrobić w pobliskim Lindau w Lidlu.
Pomimo słabej pogody – do dziś fantastyczne widoki z Jeziorem Bodeńskim z Alpami w tle oglądamy tylko na pocztówkach – byliśmy szalenie zadowoleni z wyjazdu.
Pierwszego dnia pobytu wybraliśmy się na spacer po tysiącletnim mieście kupieckim Lindau. Jest to miasto, którego historyczna część leży na wyspie, a dostać się tutaj można tylko jednym mostem drogowym i jednym kolejowym oraz oczywiście statkiem. Z tego powodu samochód najlepiej zostawić na jednym z licznych, dobrze oznakowanych, płatnych parkingów. Wędrówka po malowniczej starówce Lindau to obowiązkowy punkt programu. Naszą uwagę przykuły liczne sgraffito przedstawiające życie w mieście i pięknie malowany Stary Ratusz. Koniecznie trzeba zobaczyć port i marinę dla jachtów. Charakterystyczny bawarski lew chroni wejścia do portu. Nam bardzo spodobało się coś, czego jeszcze nigdy nie widzieliśmy w mieście, tak blisko ludzi – na przygotowanych miejscach łyski i perkozy miały gniazda i wysiadywały jaja!
Ponieważ podróżujemy z dzieckiem zawsze spacer kończymy na placu zabaw. W Lindau znaleźliśmy bardzo ładny i duży plac zaraz koło mostu kolejowego.
Drugiego dnia wybraliśmy się do Friedrichshafen, gdzie znajdują się dwa niesamowite muzea – Sterowców Zeppelina i Samolotów Dorniera. W zasadzie na każde z tych muzeów fani awiacji mogą poświęcić cały dzień. Oba są urządzone jako interaktywne wystawy, dlatego wiele rzeczy można dotknąć i sprawdzić jak działają. W muzeum Zeppelina wchodzi się do fragmentu sterowca i można poczuć się jak jego pasażer. Jest też świetna atrakcja dla dzieci – tekturowa walizka stylizowana na bagaż z początku XX wieku, do której, podczas zwiedzania muzeum, zbieramy naklejki, pocztówki, menu czy bilet na sterowiec. Jednak najbardziej zachwyciła nas część wystawy dotyczące fizyki lotu. Jest tam kilkadziesiąt eksponatów, dzięki którym przeprowadzamy eksperymenty fizyczne. Można zatem sprawdzić, co się dzieje gdy worek wypełnimy gorącym powietrzem. Który kształt stawia największy opór strumieniowi powietrza? Ile odważników może unieść duży balon napełniony helem? Jak działają koła zębate? Ile ważyło aluminium, z którego skonstruowano szkielet olbrzyma? Spróbować swoich sił w przyszywaniu kawałka materiału do ramy za pomocą grubego sznura. Poznać nazwy i zastosowanie wszystkich urządzeń w sterówce. Pod tym względem muzeum samolotów Dorniera wypada słabiej, bo głównie jest pełne modeli, filmów i historii awiacji. Za to znajduje się tutaj wielka hala z samolotami, do których można wsiąść.
W środę postawiliśmy na atrakcje archeologiczne i wybraliśmy się zobaczyć prehistoryczną osadę domów na palach w Unteruhldingen. Zwiedzanie jest podzielone na kilka etapów. Pierwszym jest Archeorama, czyli multimedialny pokaz jak żyli ludzie 7 tysięcy lat temu oraz jak wyglądały prace archeologiczne. Wejście do Archaeoramy odbywa się z całą grupą i jest możliwe w kilku językach. Po rozpoczęciu seansu weszliśmy do sali, która jest stylizowana na pracownię naukowców. Następnie znaleźliśmy w pomieszczeniu, gdzie wyświetlany jest film, przez który czujemy się jak na dnie jeziora. Widzimy przepływającą nad nami motorówkę, a po chwili pływających nurków, którzy dzielą się ze sobą nowymi odkryciami. W kolejnej sali przenosimy się w czasie, podczas multimedialnego pokazu osady i ludzi tam żyjących. Następnie otwierają się drzwi i wychodzimy do rekonstrukcji osady na palach. Można wysłuchać jeszcze wskazówek przewodnika lub obejść wszystkie domy samodzielnie.
W czwartek wybraliśmy się do słynnej z soboru Konstancji, aby obejrzeć tamtejszy Sealife. W oceanarium przemierzaliśmy długie sale, w których oglądaliśmy w wielkich akwariach różne niezwykłe ryby. Najbardziej podobało mi się akwarium z płaszczkami. Było to ogromne okrągłe akwarium otwarte od góry, dzięki czemu można było obserwować te ryby nie tylko przez szybę.
Po wizycie w oceanarium wybraliśmy się na spacer po deszczowej Konstancji. To właśnie tutaj podczas jedynego w Niemczech konklawe spalono na stosie Jana Husa, czeskiego reformatora i filozofa. Wielkie wrażenie zrobiła na nas katedra pw. Najświętszej Maryi Panny. Jest to jeden wielki taki misz-masz stylów architektonicznych. Dookoła katedry rozciąga się sieć ślicznych kamieniczek, które doskonale nadają się na spokojny spacer.
Ostatni dzień postanowiliśmy spędzić w Alpach. Pojechaliśmy do znanego wszystkim miłośnikom narciarstwa Obersdorfu, aby przespacerować się po spektakularnym wąwozie Breitach Klamm. Było to nasze najtańsze wejście podczas całego naszego pobytu nad Jeziorem Bodeńskim. Zapłaciliśmy jedynie 4 Euro od osoby za bilet.
Trasa wiedzie po specjalnych kładkach nad wąwozem. Cały czas przyglądamy się jak przelewa się i pieni woda w górskim strumieniu, praktycznie pod naszymi nogami. W kilku miejscach widać jak wysoko woda potrafi podmywać skały. Przechodzimy po mostach zrobionych z kratownic. Przez co jeszcze bardziej czujemy się blisko spienionej wody. Całe przejście trwa około godziny i liczy trochę ponad 2 kilometry. Na końcu trasy wchodzi się po schodach, aby po raz ostatni spojrzeć w spienione nurty strumienia. Droga powrotna wiedzie lasem i asfaltem przez dolinę. Dookoła nas piętrzą się wspaniałe górskie szczyty.
Ze smutkiem żegnaliśmy nasz mały domek Eurocampu oraz Jezioro Bodeńskie. Jest jeszcze tyle do zobaczenia w tej okolicy. Można zwiedzić wyspę Mainau, która jest jednym wielkim ogrodem oraz półwysep Reichenau z klasztorem wpisanym na Światową Listę Unesco.
Adela, Dominik i Marysia